To słynny pożar w stanie Teksas, który miał miejsce w 1947 r. Zaczęło się od niewinnego pozornie pożaru na jednym ze statków cumujących w porcie, a zakończyło potężnym wybuchem blisko 2300 ton saletry amonowej. Skutki były tragiczne, gdyż śmierć poniosło 581 osób, a setki tysięcy zostało rannych. Nie zabrakło też procesu, który był powodem wypłaty wielomilionowych odszkodowań. Sąd rozpatrywał wtedy sprawę, którą wytoczyli sami poszkodowani oraz rodziny zmarłych.

Początek

Pożar oraz wybuch nastąpił już na pokładzie statków przewożących niebezpieczne materiał. Chodzi ło o azotan amonu, który wówczas wykorzystywano przy produkcji nawozów sztucznych oraz materiałów wybuchowych. Duża parta tego środka miała być umiejscowiona na pokładzie jednego z wielkich statków transportowych „Grandcamp”. Początkowo pomysł pracowników zdawał się być dobry. Niebezpieczną substancję zabezpieczono w celu odporności na wilgoć za pomocą zmieszania z sobą wazeliny, gliny, parafiny oraz kalafonii. Towar został umieszczony w papierowych workach, które to trafiły na wagony kolejowe. Niestety w czasie przewożenia i wysokich temperatur, wnętrze worka zaczęło przechodzić proces chemiczny, który „uruchomił” działanie azotanu amonu. Jeszcze wtedy pracownicy przenoszący worki mogli zareagować, ale nie zgłosili nigdzie faktu, iż worki są ciepłe. Być może myślano, że to normalne w czasie wysokich temperatur panujących na zewnątrz. Samo zabezpieczenie okazało się niewystarczająca, gdyż wykonano worki z pojedynczej warstwy papieru, co było powodem wysypywania się zawartości.

Skrajną nieodpowiedzialnością wykazali się niewątpliwie pracownicy doków, którzy w okolicach ładowni palimy papierosy. Nikt nie kontrolował wtedy robotników, chociaż zakaz palenia istniał. Załadunek rozpoczęto o 8:00, a dziesięć minut później na statku pojawił się dym, a chwilę później ogień. Badający zdarzenie funkcjonariusze nie wykluczyli do dziś możliwości sabotażu, jednak warunki panujące w dokach mogły z powodzeniem wywołać pożar. Początkowe próby gaszenia za pomocą wody i gaśnic zakończyły się fiaskiem, pracownicy ewakuowali się z ładowni. W środku zaczęło się robić niebezpiecznie, usłyszano dźwięki niedużych eksplozji. Niespełna godzinę od rozpoczęcia całego zdarzenia, kierownik zadecydował o wypuszczeniu do ładowni pracy pod ciśnieniem, miała ona ugasić pożar, nie uszkadzając towarów. To rozwiązanie było najlepszym według dokerów rozwiązaniem, chciano spowodować jak najmniejsze straty. Uszkodzony przez płomienie towar, miał zostać zastąpiony nowym.

Rozwinięcie pożaru

Pomysł pracowników okazał się być fatalną w skutkach pomyłką. Rozgrzana para wywołała natychmiastową reakcję chemiczną. Azotan amonu zwiększył swoją temperaturę i ogień zaczął się rozprzestrzeniać. Sytuacja zgromadziła wokół zdarzenia obserwatorów, na miejscu pojawili się też strażacy. Temperatura otoczenia była tak duża, że woda z węży strażackich zaczęła parować zanim dotarła do ładowni objętej pożarem. O godzinie 9:12 substancja osiągnęła skrajną temperaturę 454 stopni Celsjusza, co wywołało silną eksplozją całego statku. Siła wybuchu była tak wielka, że spowodowała lokalne podtopienia, a wywołana wielka fala zmyła z brzegu stojących gapiów. Zarówno straty materialne jak i w ludziach były ogromne. Aby lepiej zobrazować siłę eksplozji wystarczy powiedzieć, że siła podmuchu wyrwała skrzydła samolotu, który akurat latał nad portem. Ponadto ludzie stojący w odległości 16 km od miejsca zdarzenia, byli przewracani jak zapałki. Kilkadziesiąt kilometrów dalej w Houston pękały szyby w oknach, a wybuch był odczuwany nawet do 400 km w głąb kraju. Szacunki mówią o śmierci 581 osób, ale eksperci uważają, że część osób poniosła śmierć w wyniku rozszarpania przez siłę wybuchu lub została spalona na proch w wyniku wysokiej temperatury.

Rozmiar tragedii po wybuchu i śmierć strażaków

Jedna z największych o ile nie największa tragedia przemysłowa w Stanach Zjednoczonych przyniosła straszny obraz. Powyżej 5 tys. osób odniosło obrażenia, 1784 umieszczono w kilkudziesięciu szpitalach. Zniszczonych zostało ponad 500 domów, około 2 tys. osób straciło dach nad głową. Wiele małych zakładów w okolicy uległo całkowitemu zniszczeniu, podobnie z 362. wagonami kolejowymi i ponad 1 tys. pojazdów. Jako ciekawostkę warto dodać, iż kotwica statku o wadze kilku ton została wyrzucona przez wybuch na odległość niespełna 3 km. Do dziś znajduje się tam sporej wielkości wgłębienie upamiętniające to tragiczne wydarzenie. Wyrzucone gorące szczątki statku spowodowały ponadto wiele mniejszych i większych pożarów lokalnych rafinerii.

Wśród strażaków biorących udział w akcji ratowniczej zginęło 27 strażaków z lokalnej jednostki ochotniczej w Teksasie. Jedynym szczęściarzem okazał się strażak, który spóźnił się na miejsce wybuchu, dzięki czemu ocalał. Pozostali strażacy dojeżdżali z innych, często odległych miejscowości. Z ogniem walczyło wówczas ponad dwustu strażaków, a ostatnie pożary dogaszano niemal tydzień od wybuchu.

Poszkodowani w sądzie

Pożar pochłonął wiele ofiar i zrujnował zdrowie tysięcy osób. W 1950 roku sąd okręgowy uznał odpowiedzialność Stanów Zjednoczonych za szereg zaniedbań. Od momentu produkcji do pakowania, przechowywania, transportu i oznakowania. Sąd zwrócił też uwagę na przymykanie oczu na rażące zaniedbania. Sprawa jednak trafiła przed Sąd Najwyższy i sądy innych instancji, które nie zgodziły się z decyzją poprzedników, iż to Stany Zjednoczone są odpowiedzialne za tragedię. Mimo wszystko Sąd Najwyższy przyznał poszkodowanym rację co do otrzymania stosownej rekompensaty za poniesione straty. Łącznie wypłacono prawie 1400 odszkodowań na całkowitą sumę prawie 17 mln dolarów.